Translate
środa, 19 lutego 2014
Rozdział I cz.4
Wychylił się zza węgła. Wlot szybu owijała gęsta ciemność, paliła się tylko jedna lampa, nie było już słychać niczego poza cichym pohukiwaniem puszczyka. Szybko sprawdził bębenek ośmiostrzałowca i wycofał się w głąb tunelu. Szedł powoli, ostrożnie stąpając po nierównej powierzchni. Zgasił latarnię i skrył się w mroku.
Marnim, podobnie jak inne krasnoludy, miał wyczulony słuch i niesamowity wzrok, pozwalający poruszać się w całkowitych ciemnościach. Jadnak lata życia w luksusach, jasno oświetlonych miastach i codziennym zgiełku przytłumiły te zmysły.
- Myślisz, że się ukryjesz? - zimny jak lód głos, zmroził krew w żyłach kupca.
- Ty, ty żyjesz?
- Myślałeś, że grupka błaznów będzie w stanie mnie zatrzymać? Ci tutaj też nie byli pierwszego sortu. Przepłaciłeś głupcze i to srogo. Jaki miałeś plan? Pozbyć się wszystkich świadków i przejąć interes kuzyna? Ty wszawa gnido. Gówno mnie obchodzą twoje machloje, ale ty chciałeś mojej głowy i co gorsza nie doceniłeś mnie. Nie lubię kiedy się mnie nie docenia.
- Poczekaj, może się jakoś dogadamy?
- Dogadamy ? Psi synu, jesteś już martwy i jeszcze to do ciebie nie dotarło?
W trakcie tej wymiany zdań Mastafari zdążył uzbroić mały grant, wyciągnął zawleczkę i wrzucił za róg korytarza i zamknął oczy. Potężny blask oślepił krasnoluda, nie zdążył zareagować kiedy Dezintegrator wyskoczył zza rogu i powalił go potężnym kopniakiem w krocze.
- To na początek. - wysyczał i ogłuszył karła celnym ciosem między oczy.
--------------------------------------------------------------------------------------
Obudziło go przejmujące zimno. Leżał na kamienistej posadzce kopalni, nagi. Był rozkrzyżowany i mocno przywiązany do wbitych w ziemię haków. Minęła długa chwila zanim przyzwyczaił się do oślepiającego światła latarni. Mastafari stał nad nim i trzymał metalowe wiadro. W drugiej ręce miał klatkę, w której coś się wiło i piszczało.
- Nie zrobisz tego, mmhmmh... - brudna szmata zatkała mu usta.
- Widzę, że znasz tą metodę, nie będę więc ci jej tłumaczył. - W oczach krasnoluda błysnął strach. Nie to nie był strach, to był obłęd.
Dezintegrator wrzucił szczury do wiadra, szybkim ruchem odwrócił je i przyłożył do piersi leżącego. Stworzenia wewnątrz zaczęły się kotłować, a Marnim płakał i wył przez zakneblowane usta. Oprawca przymocował wiadro stalowym łańcuszkiem do swojej ofiary, tak aby się nie zsunęło, nawet gdy ta zacznie wyginać się i wierzgać. Odszedł i wrócił po chwili niosąc mały, podręczny palnik gazowy. Na ten widok krasnolud zemdlał...
Marnim, podobnie jak inne krasnoludy, miał wyczulony słuch i niesamowity wzrok, pozwalający poruszać się w całkowitych ciemnościach. Jadnak lata życia w luksusach, jasno oświetlonych miastach i codziennym zgiełku przytłumiły te zmysły.
- Myślisz, że się ukryjesz? - zimny jak lód głos, zmroził krew w żyłach kupca.
- Ty, ty żyjesz?
- Myślałeś, że grupka błaznów będzie w stanie mnie zatrzymać? Ci tutaj też nie byli pierwszego sortu. Przepłaciłeś głupcze i to srogo. Jaki miałeś plan? Pozbyć się wszystkich świadków i przejąć interes kuzyna? Ty wszawa gnido. Gówno mnie obchodzą twoje machloje, ale ty chciałeś mojej głowy i co gorsza nie doceniłeś mnie. Nie lubię kiedy się mnie nie docenia.
- Poczekaj, może się jakoś dogadamy?
- Dogadamy ? Psi synu, jesteś już martwy i jeszcze to do ciebie nie dotarło?
W trakcie tej wymiany zdań Mastafari zdążył uzbroić mały grant, wyciągnął zawleczkę i wrzucił za róg korytarza i zamknął oczy. Potężny blask oślepił krasnoluda, nie zdążył zareagować kiedy Dezintegrator wyskoczył zza rogu i powalił go potężnym kopniakiem w krocze.
- To na początek. - wysyczał i ogłuszył karła celnym ciosem między oczy.
--------------------------------------------------------------------------------------
Obudziło go przejmujące zimno. Leżał na kamienistej posadzce kopalni, nagi. Był rozkrzyżowany i mocno przywiązany do wbitych w ziemię haków. Minęła długa chwila zanim przyzwyczaił się do oślepiającego światła latarni. Mastafari stał nad nim i trzymał metalowe wiadro. W drugiej ręce miał klatkę, w której coś się wiło i piszczało.
- Nie zrobisz tego, mmhmmh... - brudna szmata zatkała mu usta.
- Widzę, że znasz tą metodę, nie będę więc ci jej tłumaczył. - W oczach krasnoluda błysnął strach. Nie to nie był strach, to był obłęd.
Dezintegrator wrzucił szczury do wiadra, szybkim ruchem odwrócił je i przyłożył do piersi leżącego. Stworzenia wewnątrz zaczęły się kotłować, a Marnim płakał i wył przez zakneblowane usta. Oprawca przymocował wiadro stalowym łańcuszkiem do swojej ofiary, tak aby się nie zsunęło, nawet gdy ta zacznie wyginać się i wierzgać. Odszedł i wrócił po chwili niosąc mały, podręczny palnik gazowy. Na ten widok krasnolud zemdlał...
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
poniedziałek, 29 lipca 2013
Rozdział I cz.3
Całe Krde pogrążone było już w mroku. Wydarzenia z ubiegłej nocy nie przeszły bez echa. Mundo był jednym z największych, jeżeli nie największym, właścicielem kopalni w tej części kraju. To jego górnicy wydobywali największe ilości wszystkich rzadkich minerałów, bez których nie mogli obyć się ani magowie ani rzemieślnicy czy konstruktorzy.
Ostatniego poranka całe miasto obiegła wieść, że właściciel połowy kopalń w okolicy nie żyje. Jego woźnica znalazł go martwego w powozie, po powrocie do posiadłości leżącej poza miastem. Służby porządkowe natychmiast wzięły sługę na przesłuchanie lecz metody tradycyjne ani magiczne nie dały żadnych rezultatów. Ba, zastosowano nawet innowacyjny wynalazek pewnego gnoma, który rzekomo miał wykazywać kiedy przesłuchiwany mówi prawdę, a kiedy kłamie. Jednak i to nie przyniosło żadnych efektów. Na ciele nie stwierdzono żadnych śladów po ostrzu czy kuli, śledczy nie wykazali również udziału magii w tej sprawie. Koniec końców zatwierdzono raport w którym stwierdza się, że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych, było to najbardziej prawdopodobne mimo tego, że Mundo cieszył się doskonałym zdrowiem i kondycją fizyczną młodzika.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Marnimowi pozostały do załatwienia już tylko dwie sprawy. Czekał w umówionym miejscu na pięciu mężczyzn, którzy mieli potwierdzić zlikwidowanie Dezintegratora. Cała ta akcja kosztowała go krocie, ale niedługo miał wszystko odzyskać i zarobić niebotyczne sumy na kupnie kopalń zmarłego tragicznie krewniaka.
Czekał w opuszczonym wyrobisku kopalni, w dwóch sąsiednich szybach czekały dwie grupy najemnych zbirów. Kiedy tylko da im umówiony znak rozniosą przybyłych na strzępy. Później czekały na nich dwie beczki przedniego wina, zaprawionego najprzedniejszą trucizną, kupioną od Czarnych Braci.
- Taak, to wszystko się opłaci. - Mruknął do siebie. Nagle usłyszał cichy syk, potem jeszcze jeden. Wyjął rewolwer z olstra i odbezpieczył kurek...
środa, 24 lipca 2013
środa, 17 lipca 2013
Rozdział I cz.2
...Szybki ruch nadgarstków zwolnił napięte sprężyny. Kółka zębate zaczęły się obracać i wysuwać do przodu precyzyjnie dopasowane suwnice, schowane w rękawach. W mgnieniu oka w dłoniach Mastafariego pojawiły się dwa małe rewolwery, które można by uznać za damską broń. Jednak Dezintegrator używał sprzętu najwyższej jakości. Rewolwery nadrabiały małą siłę ognia szybkostrzelnością. W ciągu ułamka sekundy Mastafari opróżnił oba magazynki. Zabójcy padli nie zdążywszy oddać nawet jednego strzału.
Nieśpiesznie przeładował broń, złożył mechanizmy rewolwerów, podniósł miecz i kuszę. Sprawdził obu postrzelonych. Pierwszy już nie żył, białko wypłynęło cienką strugą z przebitego kulą oka. Drugi z nich, przywódca, ciężko oddychał i charczał, z jego ust wydobywała się krwawa piana.
- Warto było? - Spytał z pogardliwym uśmiechem. - Nie jeden już próbował - powiedział i poderżnął gardło leżącemu, ostrym jak brzytwa sztyletem. Pospiesznie przeszukał ciała. Nie znalazł nic ciekawego, poza zwiniętym w rulon listem gończym, z jego podobizną wydrukowaną z dużą dbałością o szczegóły.
Pod rysunkiem widniała cena za jego głowę. - Bardzo mało mnie cenią. - pomyślał. Podarł list, upewnił się że sakiewka z kamieniami jest w kieszeni i ruszył w głąb ciemnego lasu. Nieopodal, między drzewami stał Skoczek.
Ciszę nocy znowu rozdarł potężny ryk silnika. Jeździec na swym stalowym rumaku jechał między potężnymi drzewami, z niesamowitym refleksem unikając zderzenia z którymkolwiek z nich. Gnała go żądza zemsty.
- Ten mały śmierdziel nawet nie wie z kim zadarł. Dopilnuję żeby zapamiętał mnie na długo. Bardzo długo.-
Nieśpiesznie przeładował broń, złożył mechanizmy rewolwerów, podniósł miecz i kuszę. Sprawdził obu postrzelonych. Pierwszy już nie żył, białko wypłynęło cienką strugą z przebitego kulą oka. Drugi z nich, przywódca, ciężko oddychał i charczał, z jego ust wydobywała się krwawa piana.
- Warto było? - Spytał z pogardliwym uśmiechem. - Nie jeden już próbował - powiedział i poderżnął gardło leżącemu, ostrym jak brzytwa sztyletem. Pospiesznie przeszukał ciała. Nie znalazł nic ciekawego, poza zwiniętym w rulon listem gończym, z jego podobizną wydrukowaną z dużą dbałością o szczegóły.
Pod rysunkiem widniała cena za jego głowę. - Bardzo mało mnie cenią. - pomyślał. Podarł list, upewnił się że sakiewka z kamieniami jest w kieszeni i ruszył w głąb ciemnego lasu. Nieopodal, między drzewami stał Skoczek.
Ciszę nocy znowu rozdarł potężny ryk silnika. Jeździec na swym stalowym rumaku jechał między potężnymi drzewami, z niesamowitym refleksem unikając zderzenia z którymkolwiek z nich. Gnała go żądza zemsty.
- Ten mały śmierdziel nawet nie wie z kim zadarł. Dopilnuję żeby zapamiętał mnie na długo. Bardzo długo.-
poniedziałek, 15 lipca 2013
poniedziałek, 8 lipca 2013
Rozdział I cz.1
Zapłatę znalazł w umówionym miejscu. W środku lasu, między potężnymi sosnami, leżał omszały głaz. Od zachodniej strony, znalazł pod kamieniem zagłębienie przysypane igliwiem, a w nim mały skórzany mieszek. Wysypał zwartość na dłoń, w nikłym świetle zamigotały różnokolorowe kamienie. W tych niestabilnych politycznie czasach, nie opłacało się przyjmować jakiejkolwiek waluty. Schował zapłatę do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Do jego wyczulonych uszu dotarł ledwo słyszalny szmer.
Błyskawicznym, ledwo dostrzegalnym ruchem, sięgnął lewą ręką nad ramieniem i wyszarpnął małą podręczną kuszę. Zwolnił przycisk blokady, ramiona rozłożyły się natychmiast, złączki zatrzasnęły się i usztywniły całe łęczysko. Prawą ręką nałożył bełt wyciągnięty z zasobnika na udzie, jednocześnie napinając nim cięciwę. Wszystko to trwało zaledwie ułamek sekundy. Nacisnął spust, pocisk z sykiem poleciał w ciemność. Usłyszał charkot i odgłos upadającego ciała.
Nie czekał, nałożył drugi bełt i prawą ręką wyszarpnął miecz z pochwy. Wyszli zza drzew, było ich czterech. Nacisnął spust, zostało trzech. Rzucił kuszę i oburącz złapał za miecz.
- Stój. Poniechaj. Nie masz szans. - Dopiero teraz w bladym księżycowym świetle zauważył, że trzymają w dłoniach krótkie garłacze. Faktycznie sytuacja nie przedstawiała się za wesoło. Bełt z kuszy udałoby mu się odbić przy dużej dozie szczęścia. O uniknięciu kuli z broni palnej nie było mowy, a już na pewno nie uniknąłby potężnych śrutowych ładunków, które były w stanie poszatkować Munmaka. W dodatku było ich trzech.
- Stawianie oporu nie ma najmniejszego sensu. Jak widzisz możesz się tylko poddać lub zginąć. Jeżeli wybierzesz drugą opcję nie będzie czego zbierać. - Ten, który przemawiał był nieco wyższy i lepiej ubrany od pozostałych.
- Czego chcecie? - Zapytał spokojnie Mastafari i opuścił miecz.
- Czyż to nie oczywiste? Chcemy tego co właśnie wyciągnąłeś spod kamienia. Właściwie mieliśmy cię zabić ale nagroda za żywego i to co masz w kieszeni jest o wiele więcej warte niż zapłata, którą mieliśmy otrzymać.
- Więc to tak? Najpierw zlecił mi pracę, a teraz chce się pozbyć dowodów? Myślicie, że z wami postąpiłby inaczej?
- Zapewne nie. Właśnie dlatego zmieniliśmy plany. Rzuć sakiewkę i miecz. Odwróć się i załóż ręce na kark. Nie próbuj żadnych sztuczek, nagroda za martwego też jest dość wysoka.
Wykonał ich polecenia bez zwłoki. Zapamiętał gdzie stali, dzięki wyćwiczonemu słuchowi zorientował się, że podchodzi do niego ten stojący po prawej. Poczuł zimny dotyk kajdanek na jednym z przegubów. Nacisnął na piętę prawego buta i przekręcił nieznacznie stopę w lewo i prawo. Z podeszwy wyskoczyło cienkie stalowe ostrze. Uderzył od dołu, trafiając w pachwinę i przecinając tętnicę. Zbir jęknął i złapał się za ranę, popełnił jeden zasadniczy błąd. Podchodząc do Dezintegratora stanął na linii strzału swoim kompanom. Mastafari wiedział o tym, odwrócił się gwałtownie, zasłonił ciałem oprycha i wycelował w dwóch pozostałych pustymi dłońmi...
czwartek, 4 lipca 2013
Wstęp c.d.
Było to cudo gnomiej myśli technologicznej. Cichy i skuteczny zabójca o dalekim zasięgu. Działał na zupełnie innej zasadzie niż reszta broni palnej. Nie stosowało się do niego ładunków prochowych. Pociski były wystrzeliwane dzięki kondensacji i gwałtownemu uwolnieniu magicznej energii z kryształów Ngula. Sam mechanizm pozwalał na niewiarygodnie szybkie przeładowanie i oddanie następnego strzału. Doskonałe połączenie magii i technologii. Same pociski też były niezwykłe. Wykonane z minerału, którego tajemnicę znał tylko jeden krasnolud specjalizujący się w ich produkcji. Wielkość pocisku nie była większa niż ziarenka piasku, ale jego masa była na tyle duża, że nawet silne podmuchy wiatru nie wpływały na tor lotu. Jeżeli pocisk trafił w cel, organiczny minerał chłonął krew z ciała i "wypuszczał" sieć cieniutkich krystalicznych odnóży, które powoli acz nieubłaganie niszczyły tkanki i narządy. Po pewnym czasie substancja rozpuszczała się i nie pozostawał po niej najmniejszy ślad. Połączenie niezwykłej twardości minerału i ogromnej prędkości wylotowej pozwalało na przestrzelenie, w sprzyjających warunkach, ceglanej ściany.
Mastafari zdjął okulary, wyjął z nich zielone szkiełka i zamocował na ruchomych uchwytach na korpusie karabinu. Zmieniając odległość między nimi, mógł dowolnie regulować ostrość obrazu i przybliżenie celu. Działało to podobnie jak luneta, ale było znacznie skuteczniejsze. Z odległości 100 jardów mógł odstrzelić skrzydło musze.
Uśmiechnął się do siebie, sprawdził jeszcze raz broń i wycelował...
--------------------------------------------------------------------------
Mundo zarzucił kaptur i wyszedł z tawerny. Był zadowolony, właśnie udało mu się dobić bardzo korzystnego targu, na dostarczenie rudy najprzedniejszej stali z jego kopalń. Zagwizdał, pod drzwi zajechał powóz zaprzężony w dwa potężne, czarne ogiery. Woźnica-karzeł zeskoczył z kozła i otworzył drzwi powozu.
Auu. Cholerne gzy.- Mundo podrapał się w szyję, po której ściekła ledwo widoczna strużka krwi. Wsiadł do powozu. Karzeł zamknął drzwi, wskoczył na swoje miejsce i popędził konie. Tętent kopyt zagłuszył spazmatyczne jęki krasnoluda. Cieniutkie kryształowe macki, dotarły właśnie do rdzenia kręgowego, przecinając go w licznych miejscach, po czym rozpuściły się i zniknęły...
--------------------------------------------------------------------------
Łatwizna. - Mruknął pod nosem i zaczął składać broń. Zarzucił futerał na plecy i niespiesznie zszedł na dół. Wsiadł na Skoczka i odjechał. Po minięciu bramy miasta przełączył tryb pracy na zwykły. Ciszę nocy rozdarł głośny, warkliwy dźwięk silnika...
środa, 3 lipca 2013
Zaprzyjaźniony blog
Zachęcam do zaglądania na zaprzyjaźnionego bloga i jego "fanpejdża" ;)
http://edcrev.blogspot.com/
https://www.facebook.com/edcreview
http://edcrev.blogspot.com/
https://www.facebook.com/edcreview
Subskrybuj:
Posty (Atom)