Wychylił się zza węgła. Wlot szybu owijała gęsta ciemność, paliła się tylko jedna lampa, nie było już słychać niczego poza cichym pohukiwaniem puszczyka. Szybko sprawdził bębenek ośmiostrzałowca i wycofał się w głąb tunelu. Szedł powoli, ostrożnie stąpając po nierównej powierzchni. Zgasił latarnię i skrył się w mroku.
Marnim, podobnie jak inne krasnoludy, miał wyczulony słuch i niesamowity wzrok, pozwalający poruszać się w całkowitych ciemnościach. Jadnak lata życia w luksusach, jasno oświetlonych miastach i codziennym zgiełku przytłumiły te zmysły.
- Myślisz, że się ukryjesz? - zimny jak lód głos, zmroził krew w żyłach kupca.
- Ty, ty żyjesz?
- Myślałeś, że grupka błaznów będzie w stanie mnie zatrzymać? Ci tutaj też nie byli pierwszego sortu. Przepłaciłeś głupcze i to srogo. Jaki miałeś plan? Pozbyć się wszystkich świadków i przejąć interes kuzyna? Ty wszawa gnido. Gówno mnie obchodzą twoje machloje, ale ty chciałeś mojej głowy i co gorsza nie doceniłeś mnie. Nie lubię kiedy się mnie nie docenia.
- Poczekaj, może się jakoś dogadamy?
- Dogadamy ? Psi synu, jesteś już martwy i jeszcze to do ciebie nie dotarło?
W trakcie tej wymiany zdań Mastafari zdążył uzbroić mały grant, wyciągnął zawleczkę i wrzucił za róg korytarza i zamknął oczy. Potężny blask oślepił krasnoluda, nie zdążył zareagować kiedy Dezintegrator wyskoczył zza rogu i powalił go potężnym kopniakiem w krocze.
- To na początek. - wysyczał i ogłuszył karła celnym ciosem między oczy.
--------------------------------------------------------------------------------------
Obudziło go przejmujące zimno. Leżał na kamienistej posadzce kopalni, nagi. Był rozkrzyżowany i mocno przywiązany do wbitych w ziemię haków. Minęła długa chwila zanim przyzwyczaił się do oślepiającego światła latarni. Mastafari stał nad nim i trzymał metalowe wiadro. W drugiej ręce miał klatkę, w której coś się wiło i piszczało.
- Nie zrobisz tego, mmhmmh... - brudna szmata zatkała mu usta.
- Widzę, że znasz tą metodę, nie będę więc ci jej tłumaczył. - W oczach krasnoluda błysnął strach. Nie to nie był strach, to był obłęd.
Dezintegrator wrzucił szczury do wiadra, szybkim ruchem odwrócił je i przyłożył do piersi leżącego. Stworzenia wewnątrz zaczęły się kotłować, a Marnim płakał i wył przez zakneblowane usta. Oprawca przymocował wiadro stalowym łańcuszkiem do swojej ofiary, tak aby się nie zsunęło, nawet gdy ta zacznie wyginać się i wierzgać. Odszedł i wrócił po chwili niosąc mały, podręczny palnik gazowy. Na ten widok krasnolud zemdlał...
2 komentarze:
Czekam na ciąg dalszy :)
Ja też, ale roboty dużo i czasu brak :/
Prześlij komentarz