Translate

Całość

Noc była ciemna. Na zachmurzonym niebie migotało zaledwie kilka gwiazd. Z pomiędzy ciężkich burzowych chmur, przebłyskiwał czerwony rąbek Kortuliusa, jednego z dwóch księżycowych wędrowców, spoglądających każdej nocy na mieszkańców Korriny. Drugi z księżyców, Serrina, był całkowicie zasłonięty. Zaczął padać deszcz. Wiatr umilkł całkowicie.

-Doskonale. - pomyślał. Warunki były idealne. Przełączył tryb pracy Skoczka na magiczny i bezgłośnie wjechał w ciemną uliczkę na tyłach świątyni. Zsiadł z maszyny, odsunął stopkę i oparł na niej wehikuł.

Skoczek wyróżniał się wyglądem spośród innych pojazdów swojej klasy. Miał wysokie, szerokie koła pokryte oponą z utwardzonej skóry Munmaka. Przednie koło było wysunięte stosunkowo daleko do przodu, na widełkach stylizowanych na odnóża Arachnidy. Bak opleciony inkrustacją w kształcie pajęczej sieci, znajdował się nad potężnym parowym silnikiem. Serce śmigacza było potężne, pokryte przewodami z hartowanego szkła i mosiądzu, z pomiędzy których wystawały, tłoki, tłoczki i zawory. Dzięki najnowszym zdobyczom gnomiej techniologii mógł przejechać 100 staj na jednym baku wody i zbiorniku destylatu czarnej mazi. Natomiast dzięki staraniom adeptów z Czarnej Wieży mógł poruszać się bezszelestnie, używając magicznego napędu. Nie była to tania modyfikacja i odnalezienie specjalisty zajęło bardzo dużo czasu, ale opłaciło się. Co prawda w trybie cichym Skoczek poruszał się wolniej i zużywał bardzo drogie krwiste kamienie, jednak możliwość bezgłośnego przemieszczania się i brak pozostawiania śladów, były dla Mastafariego nieocenione. W trybie magicznym Skoczek unosił się w powietrzu na wysokość 5 cm, nie dotykając kołami podłoża. Wysoka, przedłużana kierownica kończyła się nad nisko osadzonym siodełkiem. Na błotniku tylnego koła przytroczone były kufry i sakwy, zaopatrzone w najnowsze, niemożliwe do otwarcia, gnomie zamki.

Mastafari wyjął ze stacyjki fantazyjnie wygięty kluczyk i odpiął nim podłużny futerał, przymocowany do śmigacza. Dezintegrator nie był typem człowieka, którego chciałoby się spotkać po zmroku, sam na sam. Miał nieco ponad 6 stóp wysokości, był szeroki w barach. Spod skórzanego stroju przebijały się węzły stalowych mięśni. Ubrany był na czarno w skórzane spodnie ze sznurowanymi po bokach nogawkami. Na nogach miał buty z wysokimi do kolan cholewami, ozdobione mosiężnymi guzami. Pod długim skórzanym płaszczem miał lnianą, barwioną koszulę. Dłonie zabezpieczone były, sięgającymi do połowy przedramienia, rękawicami. Po zewnętrznej stronie rękawic naszyte były ochronne płytki i guzy z Panzerrata. Nad prawym ramieniem wystawała rękojeści bułatowego miecza, schowanego pod płaszczem, nad lewym zaś znajdował się uchwyt małej automatycznej kuszy. Kark osłaniał wysoko postawiony kołnierz płaszcza, dół twarzy zasłaniała czarna, jedwabna chusta. Wizerunku dopełniał niski cylinder i okulary z okrągłymi ciemnozielonymi szkłami, zza których wyzierały zimne, bladoniebieskie oczy.


Zarzucił pakunek na plecy i podszedł do małych drzwi. Z kieszeni płaszcza wyjął małe puzderko z pokrętłem i nakręcił je, z otworu pudełka wyskoczył dziwnie powyginany pręt i zaczął się obracać. Dezintegrator przyłożył wytrych do otworu zamka i już po chwili drzwi stały przed nim otworem. Na szczyt świątynnej wieży prowadziły kręte, wąskie schody, po których wspinał się bez najmniejszego wysiłku. Lata treningów, zbilansowana dieta i ćwiczenia duchowe uczyniły go niezmordowanym. Wejście na szczyt zajęło mu raptem 5 minut. Akolita świątynny, aby wejść na górę i odśpiewać jedną z trzech codziennych modlitw, musiał poświęcić na to ok. 20 minut czasu.

Świątynia Siraka była umiejscowiona z boku centralnego placu miasta, z wierzchołka jej wieży rozpościerała się panorama całego Krde. Miasto miało układ koncentryczny, z głównymi ulicami promieniście rozchodzącymi się od środka i bocznymi uliczkami ułożonymi koliście. W centrum stał duży ceglany ratusz otoczony sporym placem, wybrukowanym wyślizganymi kamieniami. Plac stanowił ośrodek kulturalny całego miasta, spotykały się tutaj "elity", rozpowszechniając plotki i ubijając mniej lub bardziej intratne interesy. Plac otaczały domy bogaczy i szlachetnie urodzonych, faktorie handlowe skupiające się na handlu rudami metali, szlachetnymi kamieniami, drogocennymi kruszcami z pobliskich kopalń oraz rozprowadzające towary wykonane z tychże surowców.

W drugim okręgu stały manufaktury metalurgiczne, zakłady złotnicze, warsztaty mechaniczne. Placówki te byłe prowadzone głównie przez gnomy i krasnoludy, których umiejętności obrabiania metali i zmysł konstrukcyjny były legendarne. W ciągu dnia nad tymi budynkami nieustannie unosiły się opary dymu i pary wodnej, oraz nieustannie słychać było stukot młotków i szum maszyn parowych. W warsztatach tych powstawały najwspanialsze dzieła myśli technologicznej ówczesnego wieku. Produkowano tu najprzedniejsze sztuki broni białej, rewolwery, karabiny zdolne powalić Mumakina, kusze i łuki, pancerze płytowe i parowe, kamizelki zdolne powstrzymać rewolwerową kulę, itp.

Kolejny okrąg stanowił bazar pomniejszych kupców, handlujących żywnością, strojami i przedmiotami codziennego użytku. Można tu było znaleźć przysłowiowe "mydło i powidło". Za targowiskiem znajdowały się domy zwykłych mieszczan, poprzetykane zamtuzami, karczmami i szulerniami. Ostatnia część miasta znajdowała się pod samym murem obronnym. Była to dzielnica biedoty. Szczyny i nieczystości ściekały, wypłukanymi między barakami rowami, do odpływów kanalizacji. Nikt ze zwykłych mieszczan nie zapuszczał się tutaj bez koniecznej potrzeby.

Biedne małe robaczki. - pomyślał i otworzył futerał. W ciemnozielonych szkłach jego okularów zalśnił blado polerowany brąz, czerwone kryształy Ngula, mosiężne tłoczki i rurki...

Było to cudo gnomiej myśli technologicznej. Cichy i skuteczny zabójca o dalekim zasięgu. Działał na zupełnie innej zasadzie niż reszta broni palnej. Nie stosowało się do niego ładunków prochowych. Pociski były wystrzeliwane dzięki kondensacji i gwałtownemu uwolnieniu magicznej energii z kryształów Ngula. Sam mechanizm pozwalał na niewiarygodnie szybkie przeładowanie i oddanie następnego strzału. Doskonałe połączenie magii i technologii. Same pociski też były niezwykłe. Wykonane z minerału, którego tajemnicę znał tylko jeden krasnolud specjalizujący się w ich produkcji. Wielkość pocisku nie była większa niż ziarenka piasku, ale jego masa była na tyle duża, że nawet silne podmuchy wiatru nie wpływały na tor lotu. Jeżeli pocisk trafił w cel, organiczny minerał chłonął krew z ciała i "wypuszczał" sieć cieniutkich krystalicznych odnóży, które powoli acz nieubłaganie niszczyły tkanki i narządy. Po pewnym czasie substancja rozpuszczała się i nie pozostawał po niej najmniejszy ślad. Połączenie niezwykłej twardości minerału i ogromnej prędkości wylotowej pozwalało na przestrzelenie, w sprzyjających warunkach, ceglanej ściany.

Mastafari zdjął okulary, wyjął z nich zielone szkiełka i zamocował na ruchomych uchwytach na korpusie karabinu. Zmieniając odległość między nimi, mógł dowolnie regulować ostrość obrazu i przybliżenie celu. Działało to podobnie jak luneta, ale było znacznie skuteczniejsze. Z odległości 100 jardów mógł odstrzelić skrzydło musze.

Uśmiechnął się do siebie, sprawdził jeszcze raz broń i wycelował...

--------------------------------------------------------------------------

Mundo zarzucił kaptur i wyszedł z tawerny. Był zadowolony, właśnie udało mu się dobić bardzo korzystnego targu, na dostarczenie rudy najprzedniejszej stali z jego kopalń. Zagwizdał, pod drzwi zajechał powóz zaprzężony w dwa potężne, czarne ogiery. Woźnica-karzeł zeskoczył z kozła i otworzył drzwi powozu. 

Auu. Cholerne gzy.- Mundo podrapał się w szyję, po której ściekła ledwo widoczna strużka krwi. Wsiadł do powozu. Karzeł zamknął drzwi, wskoczył na swoje miejsce i popędził konie. Tętent kopyt zagłuszył spazmatyczne jęki krasnoluda. Cieniutkie kryształowe macki, dotarły właśnie do rdzenia kręgowego, przecinając go w licznych miejscach, po czym rozpuściły się i zniknęły...

--------------------------------------------------------------------------

Łatwizna. - Mruknął pod nosem i zaczął składać broń. Zarzucił futerał na plecy i niespiesznie zszedł na dół. Wsiadł na Skoczka i odjechał. Po minięciu bramy miasta przełączył tryb pracy na zwykły. Ciszę nocy rozdarł głośny, warkliwy dźwięk silnika.

ROZDZIAŁ I

Zapłatę znalazł w umówionym miejscu. W środku lasu, między potężnymi sosnami, leżał omszały głaz. Od zachodniej strony, znalazł pod kamieniem  zagłębienie przysypane igliwiem, a w nim mały skórzany mieszek. Wysypał zwartość na  dłoń, w nikłym świetle zamigotały różnokolorowe kamienie. W tych niestabilnych politycznie czasach, nie opłacało się przyjmować jakiejkolwiek waluty. Schował zapłatę do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Do jego wyczulonych uszu dotarł ledwo słyszalny szmer.

Błyskawicznym, ledwo dostrzegalnym ruchem, sięgnął lewą ręką nad ramieniem i wyszarpnął małą podręczną kuszę. Zwolnił przycisk blokady, ramiona  rozłożyły się natychmiast, złączki zatrzasnęły się i usztywniły całe łęczysko. Prawą ręką nałożył bełt wyciągnięty z zasobnika na udzie, jednocześnie napinając nim cięciwę. Wszystko to trwało zaledwie ułamek sekundy. Nacisnął spust, pocisk z sykiem poleciał w ciemność. Usłyszał charkot i odgłos upadającego ciała.

Nie czekał, nałożył drugi bełt i prawą ręką wyszarpnął miecz z pochwy. Wyszli zza drzew, było ich czterech. Nacisnął spust, zostało trzech. Rzucił kuszę i oburącz złapał za miecz.

- Stój. Poniechaj. Nie masz szans. - Dopiero teraz w bladym księżycowym świetle zauważył, że trzymają w dłoniach krótkie garłacze. Faktycznie sytuacja nie przedstawiała się za wesoło. Bełt z kuszy udałoby mu się odbić przy dużej dozie szczęścia. O uniknięciu kuli z broni palnej nie było mowy, a już na pewno nie uniknąłby potężnych śrutowych ładunków, które były w stanie poszatkować Munmaka. W dodatku było ich trzech.

- Stawianie oporu nie ma najmniejszego sensu. Jak widzisz możesz się tylko poddać lub zginąć. Jeżeli wybierzesz drugą opcję nie będzie czego zbierać. - Ten, który przemawiał był nieco wyższy i lepiej ubrany od pozostałych.
- Czego chcecie? - Zapytał spokojnie Mastafari i opuścił miecz.
- Czyż to nie oczywiste? Chcemy tego co właśnie wyciągnąłeś spod kamienia. Właściwie mieliśmy cię zabić ale nagroda za żywego i to co masz w kieszeni jest o wiele więcej warte niż zapłata, którą mieliśmy otrzymać.
- Więc to tak? Najpierw zlecił mi pracę, a teraz chce się pozbyć dowodów? Myślicie, że z wami postąpiłby inaczej?
- Zapewne nie. Właśnie dlatego zmieniliśmy plany. Rzuć sakiewkę i miecz. Odwróć się i załóż ręce na kark. Nie próbuj żadnych sztuczek, nagroda za martwego też jest dość wysoka.

Wykonał ich polecenia bez zwłoki. Zapamiętał gdzie stali, dzięki wyćwiczonemu słuchowi zorientował się, że podchodzi do niego ten stojący po prawej. Poczuł zimny dotyk kajdanek na jednym z przegubów. Nacisnął na piętę prawego buta i przekręcił nieznacznie stopę w lewo i prawo. Z podeszwy wyskoczyło cienkie stalowe ostrze. Uderzył od dołu, trafiając w pachwinę i przecinając tętnicę. Zbir jęknął i złapał się za ranę, popełnił jeden zasadniczy błąd. Podchodząc do Dezintegratora stanął na linii strzału swoim kompanom. Mastafari wiedział o tym, odwrócił się gwałtownie, zasłonił ciałem oprycha i wycelował w dwóch pozostałych pustymi dłońmi. Szybki ruch nadgarstków zwolnił napięte sprężyny. Kółka zębate zaczęły się obracać i wysuwać do przodu precyzyjnie dopasowane suwnice, schowane w rękawach. W mgnieniu oka w dłoniach Mastafariego pojawiły się dwa małe rewolwery, które można by uznać za damską broń. Jednak Dezintegrator używał sprzętu najwyższej jakości. Rewolwery nadrabiały małą siłę ognia szybkostrzelnością. W ciągu ułamka sekundy Mastafari opróżnił oba magazynki. Zabójcy padli nie zdążywszy oddać nawet jednego strzału.

Nieśpiesznie przeładował broń, złożył mechanizmy rewolwerów, podniósł miecz i kuszę. Sprawdził obu postrzelonych. Pierwszy już nie żył, białko wypłynęło cienką strugą z przebitego kulą oka. Drugi z nich, przywódca, ciężko oddychał i charczał, z jego ust wydobywała się krwawa piana.


- Warto było? - Spytał z pogardliwym uśmiechem. - Nie jeden już próbował - powiedział i poderżnął gardło leżącemu, ostrym jak brzytwa sztyletem. Pospiesznie przeszukał ciała. Nie znalazł nic ciekawego, poza zwiniętym w rulon listem gończym, z jego podobizną wydrukowaną z dużą dbałością o szczegóły.
Pod rysunkiem widniała cena za jego głowę. - Bardzo mało mnie cenią. - pomyślał. Podarł list, upewnił się że sakiewka z kamieniami jest w kieszeni i ruszył w głąb ciemnego lasu. Nieopodal, między drzewami stał Skoczek.

Ciszę nocy znowu rozdarł potężny ryk silnika. Jeździec na swym stalowym rumaku jechał między potężnymi drzewami, z niesamowitym refleksem unikając zderzenia z którymkolwiek z nich. Gnała go żądza zemsty.

- Ten mały śmierdziel nawet nie wie z kim zadarł. Dopilnuję żeby zapamiętał mnie na długo. Bardzo długo.-
------------------------------------------------------------
Całe Krde pogrążone było już w mroku. Wydarzenia z ubiegłej nocy nie przeszły bez echa. Mundo był jednym z największych, jeżeli nie największym, właścicielem kopalni w tej części kraju. To jego górnicy wydobywali największe ilości wszystkich rzadkich minerałów, bez których nie mogli obyć się ani magowie ani rzemieślnicy czy konstruktorzy.

Ostatniego poranka całe miasto obiegła wieść, że właściciel połowy kopalń w okolicy nie żyje. Jego woźnica znalazł go martwego w powozie, po powrocie do posiadłości leżącej poza miastem. Służby porządkowe natychmiast wzięły sługę na przesłuchanie lecz metody tradycyjne ani magiczne nie dały żadnych rezultatów. Ba, zastosowano nawet innowacyjny wynalazek pewnego gnoma, który rzekomo miał wykazywać kiedy przesłuchiwany mówi prawdę, a kiedy kłamie. Jednak i to nie przyniosło żadnych efektów. Na ciele nie stwierdzono żadnych śladów po ostrzu czy kuli, śledczy nie wykazali również udziału magii w tej sprawie. Koniec końców zatwierdzono raport w którym stwierdza się, że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych, było to najbardziej prawdopodobne mimo tego, że Mundo cieszył się doskonałym zdrowiem i kondycją fizyczną młodzika.

Wszystko poszło zgodnie z planem. Marnimowi pozostały do załatwienia już tylko dwie sprawy. Czekał w umówionym miejscu na pięciu mężczyzn, którzy mieli potwierdzić zlikwidowanie Dezintegratora. Cała ta akcja kosztowała go krocie, ale niedługo miał wszystko odzyskać i zarobić niebotyczne sumy na kupnie kopalń zmarłego tragicznie krewniaka.

Czekał w opuszczonym wyrobisku kopalni, w dwóch sąsiednich szybach czekały dwie grupy najemnych zbirów. Kiedy tylko da im umówiony znak rozniosą przybyłych na strzępy. Później czekały na nich dwie beczki przedniego wina, zaprawionego najprzedniejszą trucizną, kupioną od Czarnych Braci.

- Taak, to wszystko się opłaci. - Mruknął do siebie. Nagle usłyszał cichy syk, potem jeszcze jeden. Wyjął rewolwer z olstra i odbezpieczył kurek. Wychylił się zza węgła. Wlot szybu owijała gęsta ciemność, paliła się tylko jedna lampa, nie było już słychać niczego poza cichym pohukiwaniem puszczyka. Szybko sprawdził bębenek ośmiostrzałowca i wycofał się w głąb tunelu. Szedł powoli, ostrożnie stąpając po nierównej powierzchni. Zgasił latarnię i skrył się w mroku. 

Marnim, podobnie jak inne krasnoludy, miał wyczulony słuch i niesamowity wzrok, pozwalający poruszać się w całkowitych ciemnościach. Jadnak lata życia w luksusach, jasno oświetlonych miastach i codziennym zgiełku przytłumiły te zmysły.

- Myślisz, że się ukryjesz? - zimny jak lód głos, zmroził krew w żyłach kupca.
- Ty, ty żyjesz?
- Myślałeś, że grupka błaznów będzie w stanie mnie zatrzymać? Ci tutaj też nie byli pierwszego sortu. Przepłaciłeś głupcze i to srogo. Jaki miałeś plan? Pozbyć się wszystkich świadków i przejąć interes kuzyna? Ty wszawa gnido. Gówno mnie obchodzą twoje machloje, ale ty chciałeś mojej głowy i co gorsza nie doceniłeś mnie. Nie lubię kiedy się mnie nie docenia.
- Poczekaj, może się jakoś dogadamy?
- Dogadamy ? Psi synu, jesteś już martwy i jeszcze to do ciebie nie dotarło?

W trakcie tej wymiany zdań Mastafari zdążył uzbroić mały grant, wyciągnął zawleczkę i wrzucił za róg korytarza i zamknął oczy. Potężny blask oślepił krasnoluda, nie zdążył zareagować kiedy Dezintegrator wyskoczył zza rogu i powalił go potężnym kopniakiem w krocze.

- To na początek. - wysyczał i ogłuszył karła celnym ciosem między oczy.
--------------------------------------------------------------------------------------
Obudziło go przejmujące zimno. Leżał na kamienistej posadzce kopalni, nagi. Był rozkrzyżowany i mocno przywiązany do wbitych w ziemię haków. Minęła długa chwila zanim przyzwyczaił się do oślepiającego światła latarni. Mastafari stał nad nim i trzymał metalowe wiadro. W drugiej ręce miał klatkę, w której coś się wiło i piszczało. 

- Nie zrobisz tego, mmhmmh... - brudna szmata zatkała mu usta.
- Widzę, że znasz tą metodę, nie będę więc ci jej tłumaczył. - W oczach krasnoluda błysnął strach. Nie to nie był strach, to był obłęd.

Dezintegrator wrzucił szczury do wiadra, szybkim ruchem odwrócił je i przyłożył do piersi leżącego. Stworzenia wewnątrz zaczęły się kotłować, a Marnim płakał i wył przez zakneblowane usta. Oprawca przymocował wiadro stalowym łańcuszkiem do swojej ofiary, tak aby się nie zsunęło, nawet gdy ta zacznie wyginać się i wierzgać. Odszedł i wrócił po chwili niosąc mały, podręczny palnik gazowy. Na ten widok krasnolud zemdlał...




Brak komentarzy: